Uwaga!

Dodatek

Ostatnio mieliśmy napisać opowiadanie fantasy na polski. Chciałabym poznać wasze opinie na jego temat, dlatego jako dodatek załączam go tutaj. Będzie również na moim drugim blogu w razie czego.


OGNISTA

Nad Prowincją Riordanu od pewnego czasu zbierały się ciemne chmury. Przesądni starcy, pamiętający jeszcze Starą Religię, wierzyli, że to bogowie pragną ukarać riordańczyków. Ci, którzy nie porzucili Starej Religii, modlili się do swoich bogów i składali im ofiary. Na Kontynencie zakazano praktykowania już ponad pięćset lat temu, lecz albiończycy, jako rasa długowieczna, pamiętała jeszcze stare czasy i wciąż opierała się przyjęciu nowej wiary.
Modlitwy i ofiary nie pomogły. Deszcz lunął na początku tygodnia i nieprzerwanie od sześciu dni zalewał Prowincję. Była tylko jedna osoba, która cieszyła się z deszczu. Postać, skryta pod czarną peleryną, przemieszczała się niezauważona lasem obok gościńca, który zmienił się w błotnistą rzekę. Ciężkie krople opadały na płaszcz, całkowicie już przemoknięty. Postać jednak nie zwalniała marszu i miarowym krokiem kierowała się do stolicy. Mury Argél ujrzała o zmierzchu. Przyspieszyła kroku. Nie miała ochoty na noc w lesie, zwłaszcza w taką pogodę, a przypuszczała, że zostało niewiele czasu do zamknięcia bram. Zdążyła w ostatniej chwili wślizgnąć się przez wrota. Strażnik popatrzył na nią.
- Masz szczęście, jeszcze minuta i nie wpuściłbym cię – rzekł. Postać skinęła głową w niemym podziękowaniu i ruszyła dalej.
Nie bez powodu nazywano stolicę Białym Miastem. Wszystko tu było wykonane z białego kamienia. Budynki były wysokie, te bogatsze pięknie ozdobione. Szerokie uliczki były oczyszczone, pomiędzy kamieniami nie wystawały żadne niechciane chwasty czy trawy. Wszystko było na swoim miejscu. W sercu miasta na wzniesieniu stał pałac władczyni Riordanu. Widok był oszałamiający, nawet w deszczu. Smukłe wieżyczki, półkoliste okna, srebrne, lśniące kopuły. Postać skierowała się w tę stronę. Na ulicach było niewiele osób. Może z powodu deszczu, może przez późną porę. Nie wiedziała.
Gdy zapukała do drzwi Pałacu, otworzył jej kamerdyner. Przepuścił ją w drzwiach i zaczekał, aż na niego spojrzała.
- W czym mogę pomóc? - zapytał.
Postać rozejrzała się uważnie po obszernym holu.
- Przybyłam do Pani Keray. Zostałam przez nią poproszona o przybycie – odparła cichym, niskim głosem. Kamerdynerowi przeszły od niego ciarki po plecach, ale niczego nie okazał. W końcu straszniejszych gości widział ten pałac. Skinął jedynie głową.
- Proszę zaczekać. Sprawdzę, czy pani Keray panią przyjmie – rzekł i oddalił się schodami. Kobieta tymczasem zaczęła oglądać sufit pokryty w całości płaskorzeźbami. Zauważyła diabliki z rogami, centaury, elfy oraz ludzi. Gdy kamerdyner wrócił, przyglądała się jednej z historycznych scen bitwy Rioranu.
- Pani Keray oczekuje panią w swoich komnatach. Proszę tędy – wskazał drogę. Zaprowadził ją krętymi korytarzami do wschodniej części domu. Stanął przed jednymi z drzwi i zapukał. Kiedy usłyszał zaproszenie, otworzył drzwi i przepuścił gościa, po czym wyszedł. Komnata Pani Keray była przestronna i wygodna. Na puszystej kanapie siedziała Królowa. Dla człowieka, wyglądałaby jak człowiek. Jednak Nya, która człowiekiem nie była i o wiele dłużej chodziła po świecie, nawet od najstarszych albiończyków, widziała rzeczy, które im umykały. Skóra Pani Keray była zbyt jasna, zbyt nieskazitelna, sylwetka zbyt smukła, a oczy, kolorem podobne do barwy soczystych, wiosennych traw, miały srebrne obwódki. Nya znała tylko jedną rasę o tak charakterystycznych oczach. Zastanawiała się tylko, czy władczyni wiedziała, że płynie w niej elficka krew.
Skłoniła się lekko.
- Posłałaś po mnie Pani.
- Owszem. Słyszałam o tobie od pani Blodwen, Królowej Prowincji Cadhy. Podobno pomogłaś jej z jej problemem. Mam nadzieję, że pomożesz i mnie – spojrzała przenikliwie na swojego gościa. Pani Keray była szczerą i odważną osobą, troszczyła się o swój lud i nienawidziła kłamstwa. Słynęła z braku litości dla tych, którzy kogoś skrzywdzili i troski w stosunku do swoich ludzi. Nya od razu postanowiła jej pomóc, ale jeszcze nie afiszowała się ze swoją decyzją.
- Wiesz pani, że moje usługi nie są tanie? - upewniła się. Gdy Królowa skinęła głową, skłoniła lekko głowę. - W takim razie słucham.
Władczyni przez chwilę nie odzywała się.
- Znasz Lorda Prowincji Arth? Kilka miesięcy temu moja najstarsza córka udała się do stolicy Arth do swojej przyjaciółki. Obie zostały zaproszone do rezydencji Lorda na bal, który tego czasu organizował. Elay nie wróciła już stamtąd. Znaleziono ją tydzień później w zakolu rzeki, kilometr od rezydencji Eodina. Alish spotkała się ze mną niedługo potem. Powiedziała, że ostatni raz widziała ją z gospodarzem. Wystąpiłam do Królowej Albionu z prośbą wyjaśnienia okoliczności śmierci mojej córki. Nie dowiedzieli się niczego, a Eodin wyparł się, że był wtedy z Elay. Nie zdołałam jednak tego udowodnić, więc go nie ukarano. Ja jednak jestem przekonana, że zabił Elay – jej głos brzmiał twardo. Nya doszła do wniosku, że Królowa wylała już wszystkie łzy i jedyne co jej pozostało to nienawiść i żądza zemsty. Rozumiała ją bardzo dobrze. - To zresztą nie pierwszy raz, gdy znaleziono martwą dziewczynę w Arth. Dlatego potrzebuję ciebie. Spłacasz długi tych, którzy sami nie mogą tego zrobić. Chce żebyś dostała się do Eodina i wytrząsnęła z niego prawdę. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz i co zrobisz z nim potem. Chce tylko, żeby cierpiał, bardziej niż cierpiała Elay.
Nya słuchała uważnie Pani Keray. Ponownie utwierdziła się w przekonaniu, że jest ona silną kobietą, która może znieść wiele. Na swojej drodze spotykała przeróżne osoby. Jednak Keray była pierwszą kobietą o tak silnym charakterze, obdarzonej także moralnym kręgosłupem. Niewiele już zostało na Kontynencie takich Królowych. Większość z nich poddawała się chciwości. Zamiast nieść dobro i dostatek, gnębiły Prowincje i spełniały swoje chore zachcianki. Wiele Prowincji upadło właśnie przez takie Królowe i ich okrutne rządy. Charakter Królowej Riordanu ostatecznie przypieczętował już i tak podjętą decyzję.
- Zgoda – zobaczyła, że z władczyni uchodzi napięcie i zastępuje je ulga. - Wyruszę jutro rano. Ale najpierw moje honorarium.
Władczyni podniosła się i powoli podeszła do stolika. Stała tam prosta, drewniana szkatułka. Kobieta otworzyła ją i wyjęła ze środka dwie sakiewki. Monety zabrzęczały cicho, kiedy podawała je Nyi. Ta otworzyła jedną z nich i spojrzała do środka.
- Czy to jest godne twoich usług? - zapytała poważnie. Nya po namyśle skinęła głową. To było nawet więcej niż oczekiwała. Zachowała jednak kamienną twarz.
- Wystarczająco.
- Wspaniale – Keray pociągnęła za szarfę obok fotela. Chwilę później weszła służąca. - Mohra pokaże ci twój pokój – skinęła na dziewczynę.
Nya skłoniła się Królowej i wyszła za dziewczyną. Minęły kilka zakrętów, gdy nagle zza jednego wyszła młoda dziewczyna. Mohra zatrzymała się i skłoniła. Przybyła była wysoka, miała długie rude włosy, luźno puszczone, jasną skórę i oczy, identyczne jak u Keray. Nya domyśliła się, że musi być jej córką, co wyjaśniałoby ukłon służącej. Zadziwiające było to, że młoda Królowa zamiast sukni odpowiedniej dla niej, miała na sobie strój do jazdy konnej – czarne spodnie, tunikę z długimi rękawami i wysokie buty.
- Mohra, idź zająć się czymś innym. Zaprowadzę naszego gościa do jego pokoju – nakazała służącej. Jednak ta wahała się długo. - Już – ostry rozkaz podjął decyzję za nią. Służąca ukłoniła się jeszcze raz i odeszła. Dziewczyna poczekała, aż zniknie i dopiero wtedy spojrzała na gościa. - Chodź za mną.
Nya uważnie przyglądała się jej, idąc dalej. Kiedy wreszcie stanęły, dziewczyna otworzyła drzwi i weszła pierwsza. Zatrzymała się na środku pokoju i odwróciła przodem do Nyi.
- Chcę jechać z tobą – rzekła wojowniczo. Kobieta przyjrzała jej się. Postawą przypominała matkę. Miały identyczne spojrzenie, tak samo dumnie podnosiły brody, ale nie było w tym pychy, raczej bunt. Jeżeli nikt jej nie skrzywi ani nie wyeliminuje, ta Królowa stanie się taka jak jej matka. Pocieszyło ją to.
- Pracuję sama – odparła jednak cicho i podeszła do okna. - Poza tym, jesteś za młoda.
Dziewczyna ze złości zacisnęła dłonie w pięści.
- Jestem wystarczająco dorosła, żeby móc z tobą jechać. Skończyłam pełnoletność w tym roku.
- I tak jesteś za młoda. A poza tym już powiedziałam : pracuję sama - powtórzyła Nya. Dziewczyna z całych sił starała się powstrzymać złość.
- Ja muszę jechać. On zabił Elay. Nie pozwolę, żeby uszło mu to płazem. Zapłaci za to co zrobił jej i innym dziewczynom – starała się mówić spokojnie, ale gniew był zbyt wielki. Zbyt mocny jak na tę młodą dziewczynę, podsumowała Nya. Odwróciła się na jej słowa.
- Innym? Myślałam, że była tylko jedna – podniosła do góry brew, domagając się dalszych wyjaśnień.
Królowa myślała przez chwilę; złość zeszła na chwilę na drugi plan. Popatrzyła uważnie na Nyę. W jej oczach czaił się spryt, dobrze wiedziała jakimi kartami grała.
- Jeżeli ci powiem, zabierzesz mnie ze sobą? - zapytała hardo.
Kobieta zmierzyła ją wzrokiem.
- To nie są negocjacje.
- Owszem, są.
Skrytobójczyni rozważała słowa dziewczyny.
- Dobra. Zawrzyjmy umowę. Jeżeli ty i twoje wiadomości okażecie się warte gry, wezmę cię. Jeśli nie, zostajesz tu. Jeśli za mną pojedziesz, zabiję cię. I wierz mi, nie blefuje – rzekła. W milczeniu przyglądała się jej, gdy młoda Królowa przetwarzała to co usłyszała. Przez chwilę wyglądała jak królik złapany w pułapkę, który wie, że nie ma dla niego nadziei. Zaraz jednak wyraz twarzy się zmienił.
- Zgoda – powiedziała stanowczo. Usiadła na fotelu. Nya wolała stać przy oknie. - Od półtora roku obserwujemy znikanie dziewcząt. Zwykle są to młode, ładne dziewczyny. Z tego co matka się dowiedziała, biedne, głupiutkie i raczej krótkowieczne. Elay była pierwszą pochodzącą z rasy długowiecznej. Zniknięcia zachodziły przy granicy z wschodnimi Prowincjami - Arth, Carr i Fergas. Dziewczyny znajdywano później po rzekach, lasach, całkowicie pozbawione mocy, daleko od stolic, zazwyczaj na obrzeżach Riordanu. Kiedy zginęła Elay, matka zwróciła się o pomoc do Królowej Albionu. Ale to suka – skrzywiła się na wspomnienie zwierzchniczki. - Nic nie zrobiła. Odniosłam nawet wrażenie, że próbuje wszystko zatuszować, a nawet obrócić to przeciwko nam. Mama jednak szybko sobie z nią poradziła. Więc, albo Brynn ma jakiś interes w tych przedsięwzięciach, albo się boi, albo... nie wiem co. Ja jednak stawiam na pierwszą wersję. Spodziewałabym się tego po niej – podsumowała. Nya zastanawiała się nad tym. Została wezwana, żeby zabić Lorda, a wychodzi na to, że da się wkręcić w dworskie intrygi, zniknięcia i całe to zamieszanie. Zawsze starała się tego unikać, ale teraz doszła do wniosku, że dość siedzenia z założonymi rekami i zdawania się na innych. Pora wziąć sprawy we własne ręce. Tak dalej być nie może.
Spojrzała na Królową.
- Jak ci na imię?
- Shay.
- Więc Shay, bądź gotowa na jutro przed świtem przy bramie. Wyruszymy bardzo wcześnie – zapowiedziała. - Aha, jeszcze jedno. Umiesz posługiwać się jakąś bronią?
W oczach Shay zamigotała radość, satysfakcja i... nadzieja, co Nya odkryła ze zdumieniem. Naprawdę, zrozumienie tej dziewczyny na razie sprawiało jej trudność.
- Tak, mama o to zadbała. Brałam lekcje fechtunku, ale lepiej radzę sobie z łukiem, trochę gorzej z włócznią, acz całkiem nieźle – odparła. Nya skinęła głową. - Jak zamierzasz wyjść z miasta? Bramy otwierają dopiero o świcie - zapytała jeszcze.
- Nie martw się o to.
Shay pokiwała głową. Wstała i udała się do wyjścia.
- Do zobaczenia jutro. Dobranoc... - zawiesiła głos. Nie wiedziała nawet jak ma na imię kobieta z którą w najbliższym czasie przyjdzie jej podróżować.
- Nya – odpowiedziała krótko, nie odwracając się.
- Dobranoc Nyo.
- Dobranoc Panno Shay.
Po tych słowach Shay wyszła, delikatnie zamykając drzwi. Nya poczekała kilka sekund, podeszła do drzwi, uchyliła i nasłuchiwała. Kroki dziewczyny umilkły niedługo potem. Nie słyszała żadnych innych. Zaryglowała drzwi. Nie chciała żeby ktokolwiek jej przeszkadzał.

Następnego dnia Nya obudziła się przed świtem, tak jak zaplanowała. Było jeszcze ciemno, cała stolica spała. Kobieta zebrała swoje rzeczy, nałożyła pelerynę i cicho wyszła z pokoju. Całą drogę na dół nikogo nie spotkała. Gdy doszła do głównej bramy, młoda Królowa już na nią czekała. Miała na sobie ten sam strój co wczoraj, ale z narzuconą na niego brązową peleryną.
- Ruszamy? - zapytała.
- Za moment. Musimy jeszcze gdzieś pójść.
Wyszły poza mury pałacu. Nya podążała ciasnymi, ciemnymi uliczkami, zupełnie nieznanymi Shay, coraz bardziej zagłębiając się w biedniejszą dzielnicę, przez niektórych uważaną za gorszą. Zatrzymała się przy jednej z uliczek. Stały tam tylko dwa domu, jeden kompletnie zniszczony z zapadniętym dachem. Ten przy którym stanęły miał kwadratowe okna, tak brudne i zakurzone od środka, że z zewnątrz nie było nic widać. Nya zapukała. Długą chwilę później, drzwi leciutko się uchyliły. Widać było tylko brązowe oczy, a i one wtapiały się w ciemność.
- Kto tam? - zapytał męski głos, mrużąc oczy, żeby coś zobaczyć.
Nya nachyliła się do szczeliny i lekko odchyliła kaptur. Jednak Shay nie zdołała nic dojrzeć, choć nachyliła się równie mocno.
- To ja Finn. Wpuść mnie.
Chłopak zatrzasnął drzwi. Shay stała wstrząśnięta. Widać Nya nie była tu mile widziana. Już miała ją zapytać, co teraz, gdy drzwi otworzyły się szeroko i jakieś ręce wciągnęły je do środka.
Dopiero po chwili ich oczy przyzwyczaiły się do półmroku. Shay dojrzała średniej wielkości pomieszczenie, szeroki blat i półki ciągnące się przez dwie ściany. Przed nimi stanął chłopak, który wciągnął je do pomieszczenia. Był wysoki, miał jasne włosy związane rzemykiem na karku i szczupłą, delikatnie umięśnioną sylwetkę, co wyraźnie pokazywał ciasny kubrak.
- Nya. Dawno cię tu nie było. Co porabiasz w Argél? - zapytał z szerokim uśmiechem, opierając się o drewniany blat.
- Mam zlecenie. Jest Norin?
- Na zapleczu. Zawołam go.
Po wyjściu chłopaka, Nya zaczęła spacerować. Weszła za ladę i oglądać produkty. Shay z początku nieśmiało, zrobiła to samo. To co zobaczyła urzekło jej serce. Rzędami, równo poukładane stały gliniane i drewniane figurki zwierząt, gliniane naczynia, garnki, dzbanki.
- Kto to wszystko zrobił? - zapytała zafascynowana. Oglądała właśnie przepiękną figurkę ptaka zawieszoną na cienkim, brązowym rzemyku.
- Norin. Jest rzemieślnikiem. Zajmuje się wszystkim. Także biżuterią - wskazała na wisiorek trzymany przez dziewczynę.
- Ale robi je tylko dla tych, którzy znają wartość tych przedmiotów - rozległ się z boku głos, niczym huk.
Shay nie bardzo wiedziała, kogo ma się spodziewać. Ale na pewno nie przypuszczała, że Norin będzie krasnoludem - krępej postury, niskiego wzrostu, o silnych, umięśnionych ramionach i rudej brodzie związanej na końcu w warkoczyk.
- Norin - przywitała się Nya.
- Heulena.
Spod kaptura Nyi, Shay zobaczyła lekki uśmiech.
- Nigdy nie przestaniesz mnie tak nazywać - stwierdziła kobieta, lekko przekrzywiając na bok głowę.
Norin wzruszył ramionami.
- Mówię to co jest. Słońce zawsze będzie słońcem, nawet jeśli będzie udawać, że jest księżycem. Nic nie zmieni tego czym jest - odparł zagadkowo. Usta kobiety zacisnęły się.
- Niekiedy słońce nie ma wyjścia i musi stać się księżycem - odparła cicho.
Norin pokiwał głową, przypatrując jej się uważnie.
- Ale w głębi siebie zawsze pozostanie słońcem i w końcu zacznie się dusić, udając coś czym nie jest - westchnął. - No. Z czym przychodzisz do mnie dzisiaj?
- Potrzebuje twoich specjalnych wyrobów.
Norin pokiwał znowu głową i machnął, aby za nim poszły. Przeszli do drugiego pomieszczenia. Shay miała wrażenie, że znalazła się w zbrojowni. To pomieszczenie było dwa albo nawet trzy razy większe niż poprzednie. W stojakach, posegregowane, stały miecze, włócznie, łuki. W tej jednej izbie były bronie ze wszystkich zakątków Kontynentu. Na ścianach wisiały tarcze, z boku w jednym kącie wypchane kukły do treningów, w innym przegrodzonym murkiem znajdowała się wytwórnia tego wszystkiego.
Nya podeszła do stojaka ze strzałami. Wyjęła jedną z przegródki i podniosła do oczu. Chwilę jej się przyglądała. Zgięła lekko w palcach, przejechała po promieniu, dotknęła białych lotek. Wszystko robiła z delikatnością, równą matczynemu dotykowi.
- Skąd wziąłeś białe drewno? - zapytała, nie odrywając oczu. - Rośnie tylko w jednym rejonie i prawie niemożliwe jest zdobycie go.
- Mam specjalnego doręczyciela. Czego potrzebujesz?
Nya mruknęła coś niewyraźnie. W końcu oderwała się wzrok od strzały i podeszła do krasnoluda.
- Masz wyciąg z bagiennika?
Mężczyzna chwilę pogrzebał na jednej z półek. W końcu postawił na ladzie mały flakonik. Nya pokiwała z aprobatą.
- Potrzebuje też strzałek i dmuchawki, będą śmiertelne, gdy nasączę je trucizną - wskazała na flakonik z bagiennikiem. - I chcę cały kołczan strzał z tego drewna - podniosła trzymaną w ręce strzałę z białymi lotkami. - Przydałby się też jakiś sztylet. Niewielki, do ukrycia pod ubraniem. Elficki byłby najlepszy.
Norin podszedł do jednej z półek i przywołał ją do siebie. Wyciągnął tacę i położył na stoliku obok. Podniósł jeden ze sztyletów.
- To elficki. Krasnoludzka stal, wytrzymała, zostaje na długo ostry, wzmocniony magią. Srebrna rękojeść, dopasowana do małych dłoni. Idealny dla twojej towarzyszki - wskazał na Shay. Nya po namyśle skinęła głową.
- Biorę.
Wrócili do głównej lady. Norin podliczył rachunek, a Nya wyciągnęła z sakiewki odpowiednią ilość złota i wręczyła mu. Po ukryciu broni, wyszły ze sklepu. Kiedy wychodziły, Norin wręczył Shay wisiorek, który wcześniej oglądała.
- Dobrowolnie dane, dobrowolnie przyjęte - odparł, gdy Shay chciała zapłacić i zamknął za nimi drzwi. Później doszły do głównej bramy, która właśnie się otwierała i wyszły.
- Nie bierzemy koni? - zapytała dziewczyna. Nya spojrzała na nią.
- Gościniec teraz to rzeka błota. Konie miałyby trudność. Pieszo będzie szybciej - odparła tylko. Deszcz chwilowo nie padał, więc korzystały z okazji i szły szybko, bokiem gościńca, ukryte pośród drzew. Po południu, Nya zarządziła postój.Znalazła względnie suche miejsce i usiadły. Z tobołka wyjęła po kawałku chleba i sera.
- Jedz wolno. Bardziej się nasycisz - mruknęła do dziewczyny. - Musi nam wystarczyć do jutra. Na noc zatrzymamy się gdzieś. Wyruszymy o świcie. Jutro o tej samej porze powinniśmy dotrzeć do granicy z Arth. Tam na pewno będzie jakaś wioska albo miasto. Tam kupimy konie i do Rhodd powinniśmy dotrzeć na noc. Tam obmyślimy co dalej - powiedziała. Gdy zjadły, ruszyły dalej. Nic im nie przeszkadzało. Nie spotkały nikogo i w spokoju doczekały nocy. Nya znalazła opuszczoną jaskinię. Weszły do niej i rozpaliły ognisko. Nya znów wyjęła po kawałku chleba i sera, ale tym razem dodała też kawałek mięsa, które upiekły nad ogniem.
- Nya, kim ty jesteś? - zapytała nagle Shay. Od wczoraj miała ochotę zadać to pytanie. Kobieta przekręciła głowę w jej kierunku. Nie dziwiła ją ciekawość dziewczyny. Co prawda, nie była jej nic winna, ale poczuła, że chce to powiedzieć.
- Pochodzę z Vanory - odpowiedziała, patrząc w ogień. Zszokowana Shay, nie mogła oderwać od niej oczu.
- Z wyspy Vanory? Z tej Ognistej Wyspy?
Na ustach Nyi zagościł gorzki uśmiech.
- Tak, Shay. Z Ognistej Wyspy - odparła.
Dziewczyna nie kryła ekscytacji.
- Słyszałam opowieści o niej. Podobno żyją tam prawdziwe smoki. Wiele ludzi uważa, że Vanora to legendarna wyspa, że nie istnieje. To prawda?
- Skoro się tam urodziłam, raczej istnieje - mruknęła Nya.
- Proszę cię, opowiedz mi wszystko. Proszę - jęknęła Shay. Od środka zżerała ją ciekawość. Kiedy opowiadała o Vanorze innym, wyśmiewali ją, mówiąc, że to mit. A teraz nie dość, że ktoś jej wierzy, to na dodatek stamtąd pochodzi.
- Niech będzie - powiedziała Nya. Ułożyła się wygodniej. - Vanora to wyspa na Morzu Chimery. Oddalona od najbliższego lądu o miesiąc żeglugi przy sprzyjającym wietrze. Ale nie można się do niej dostać. Morze jest zbyt wzburzone, wszędzie jest mnóstwo ostrych skał, często szaleją na nim burze. Vanora jest zamknięta. Nikt nie ma do niej wstępu bez pozwolenia. Jest ogromną wyspą. Ma gęste lasy, wysokie góry, krystalicznie czyste jeziora - ciągnęła z rozmarzeniem. - Pogoda jest niezmienna. Trwa tam wieczne lato. Ognista Wyspa nie nazywa się tak bez kozery. Jest domem wielu stworzeń. Ale przede wszystkim jest domem smoków. Są to piękne stworzenia. Szlachetne. Brutalne.
- Opowiedz mi o nich - poprosiła Shay, przez co została zgromiona wzrokiem.
- Smoki to wielkie zwierzęta. Większość z nich buduje sobie domy w górach, ale są i takie, co wolą ziemię i jaskinie. Jednak wszystkie smoki kochają jedno. Latanie. Mogą godzinami szybować po niebie. To jest ich życie. Kiedyś rasa Ognistych, bo tak nazywano je wiele wieków temu, zamieszkiwała cały Stary Kontynent. Lecz za czasów Królowej Mairwen, jeszcze gdy Kontynent był jednym krajem, zamieszkiwanym przez krótkowiecznych, Ogniści opuścili go. Królowa wytoczyła nam krwawą wojnę. Smoki były cenne z wielu powodów. Zginęło wielu. Młode, starzy, samice, samce. Ostała się garstka. To ona zadecydowała powrót do ojczyzny. Połączyli się z Ognistymi z Vanory, stworzyli nowe społeczeństwo. Powoli Ognistych przybywało. Zamknęli swoją wyspę. Nie potrzebowali niczego. Wszystko mieli na wyspie. Z czasem na Starym Kontynencie doszło do rozłamów. W wyniku ich własnych wojen, zapomniano o Ognistych. Niewiele stworzeń wciąż je pamięta. Ludzie zdominowali Kontynent, czyniąc z niego swój dom i wypędzając rodowitych mieszkańców. Krasnoludy, elfy, gobliny, centaury, rasy inne niż ludzka, odpłynęły z Kontynentu. Odnalazły nowy, z daleka od ludzi. Nieliczni pozostali. To tyczy się również Ognistych.
Przerwała swoją opowieść. Shay zmarszczyła brwi.
- To znaczy, że Ogniści są na Starym Kontynencie? - zapytała. Nya skinęła głową. - A czy... czy ty jesteś Ognistą? - zapytała znów, trochę niepewnie.
Chwila nieruchu i delikatne skinięcie głową.
- Ale, jak to możliwe? Przecież nie wyglądasz jak smok! Masz nogi, ręce, mówisz. Jak to możliwe? - na chwilę zamilkła. - To o tym mówił Norin? Zaraz... Heulena. Przecież to krasnoludzki! Ogniste Słońce! To dlatego mówił tak zagadkowo i nic nie rozumiałam! Jesteś Ognistą! Jak...
- Cisza! - ostry jak brzytwa głos przerwał jej monolog. Nya podniosła się. Nawet nie widząc jej twarzy, Shay doszła do wniosku, że kobieta jest zła. - To wszystko co ci powiedziałam. O nic więcej nie będziesz pytała! - warknęła i wyszła z jaskini. Nya została sama. Oniemiała i zdezorientowana, poczuła w końcu wstyd. Nie powinna poruszać tych tematów, ale to było wspaniałe, dowiedzieć się od samego źródła. Czasem była nietaktowna i potem płaciła za to wysoką cenę. Postanowiła przeprosić Nyę. Ale wiedziała, że teraz to na nic i lepiej będzie poczekać aż ochłonie. Nic nie mogąc zrobić, po prostu położyła się blisko ognia i zamknęła oczy.
Nya tymczasem odeszła od jaskini dość daleko. Tutaj nie powinno nic im grozić, ale nie powinna odchodzić. W końcu nie podróżuje sama. Zmęła w ustach przekleństwo. Zawsze pracowała sama. Lubiła to. Od czterech tysięcy lat chodziła po tym świecie. Widziała jak jej rasa ginie, jak ci, których kochała umierają, aby chronić najcenniejszy skarb. Ją. Heulenę. Następczynię Królowej Eiry, jej matki. Przepowiedzianą tysiąc lat wcześniej. Jej matka, ojciec, bracia i siostra, cały klan, zginął, żeby ją bronić. A i tak wszystko poszło na nic. Zmieniła się, wbrew swojej woli. Uciekła i przetrwała. Ale Norin miał rację. Dusiła się. Nienawidziła tej powłoki. Ludzkiej powłoki, która nie pozwalała jej latać. Tej, która nie pozwalała jej dotrzeć do domu. Tej, która ją więziła. Ze złością podniosła kamień i rzuciła daleko przed siebie, tak że wbił się w drzewo. W tym samym momencie poczuła ukłucie. Niewielkie, podobne do ukłucia komara. Ale już po chwili czuła jak ogarnia ją odrętwienie, trucizna paraliżuje ciało i zmysły. Bezwładnie zwaliła się na ziemię. Straciła przytomność.

Ocknęła się. Było jej gorąco. Ciało miała sztywne. Ciągnęły ją ręce. Starała się ułożyć jakoś inaczej, ale nie mogła. Otworzyła gwałtownie oczy. Spojrzała w górę. Na rękach miała ciężkie kajdany, które przypięte były z obu stron do ścian, tak, że ręce miała wysoko nad głową, daleko od siebie. Szarpnęła za nie, ale nawet jej siła nic nie zdziałała.
- Te kajdany są przystosowane do Ognistych, więc twoje starania są bezsensowne - rozległ się męski głos. Po chwili w krąg światła wszedł mężczyzna. Był w średnim wieku, całkiem przystojny, gdyby nie wredny uśmiech.
- Heulena. Cztery tysiące lat cię szukałem. Sprytnie myliłaś tropy, moja droga - rzekł, podchodząc bliżej.
- Kim jesteś? - kobieta starała się zachować spokój. Mężczyzna skłonił się lekko.
- Wybacz, masz rację. Ale myślę, że i tak mnie pamiętasz. Eodin, spotkaliśmy się na Czarnej Górze, moja droga. Cztery tysiące lat temu.
Wspomniena z ostatniej bitwy na Czarnej Górze z powrotem ożyły. Znów widziała grot strzały przeszywające serce jej matki. Rozpacz ojca. I po chwili jego ciało opadające na ziemie, obok ciała Eiry. I ostatnie słowa : Ratuj się Heuleno.
- Ty ich zabiłeś - wycedziła przez zęby. Zaczęła szybciej oddychać, napędzana przez wściekłość.
Eodin machnął ręką.
- Chodziło mi tylko o ciebie. Gdyby oddali cię mnie, przeżyliby - odparł lekceważąco. - No. Ale teraz już cię mam, więc mogę skończyć, to co zacząłem.
- Czyli co? - zapytała podejrzliwie.
Eodin popatrzył na nią kpiąco.
- Jak myślisz, skąd się wzięły rasy długowieczne? Wasza rasa ma dar. Dzięki waszej krwi, nasze życie znacznie się wydłużyło. Ale tylko twoja krew może uczynić nieśmiertelnym. Krew Królowej - rzekł. - Niestety, żeby pobrać twoją krew, musisz wrócić do swojeje właściwej postaci. I tutaj bardzo nam się przydałaś, przyprowadzając tą w połowie elficę. Jej krew wystarczy.
Dwóch strażników przywlokło Shay. Dziewczyna była przerażona, ale starała się tego nie okazywać. Kiedy jednak zobaczyła Nyę, cofnęła się. Po raz pierwszy widziała ją bez peleryny. Owalna twarz miała całkowicie bezwłosą. Oczy, wąskie niczym szparki, wodnistego koloru o pionowych źrenicach, bez brwi ani rzęs. Zamiast nosa dwie dziurki, jak u żmii. Chude ciało z wystającymi kośćmi. Chorobliwie biała skóra, jakby papierowa.
- Mała Shay - mruknął Eodin. - Siostra Elay. Mam nadzieję, że będziesz mądrzejsza niż ona i poddasz się mi.
Shay spojrzała na niego hardo, wysuwając podbródek.
- Idź do diabła - splunęła pod jego buty. Po chwili leżała na podłodze, kurczowo trzymając się bolącego policzka, a nad nią górował Eodin z grymasem pogardy na twarzy.
- Pobierzcie krew, ale nie zabijajcie jej. Może mi się jeszcze przydać - powiedział.
Strażnicy przyszpilili ją do ziemi, a trzeci podszedł do niej i zrobił sztyletem nacięcie po wewnętrznej stronie jej dłoni. Krew skapywała do kubeczka. Gdy mężczyzna uznał, że wystarczy zawiązał szmatą ranę, a kubeczek podał Eodinowi. Ten przelał go do innego kubeczka i przytknął do ust Nyi. Mimo, że odwracała głowę i wypluwała, trochę płynu dostało się do jej środka. Wystarczająco, aby zadziałaś. Nie musiała długo czekać.
- Odsuńcie się. Zmienia się - powiedział zafascynowany Eodin. Nya poczuła, że rośnie. Po chwili w jej środku wybuchł ból, gdy kości wydłużały się i zmieniały swoje położenie. Szczęka się wydłużyła, zęby urosły, ręce i nogi zmieniły się w łapy uzbrojone w ostre pazury. Czuła, jak spod pleców coś stara się wydostać. Ciało pokryły złociste łuski, oczy rozszerzyły się i zaokrągliły, zmieniając kolor na brązowy. W ostatnim momencie z wnętrz wydobyły się jasne, błoniaste skrzydła. W gardle czuła zbierający gorąc. Krzyczała, aż ochrypła. Ból był nie do wytrzymania. Nagle wszystko zniknęło, jakby ktoś przeciął linkę. Skończyło się. Heulena dyszała, a z jej nozdrzy wydobywała się gorąca para. Była wspaniała i majestatyczna. Shay nigdy nie widziała czegoś takiego. Wysoka i ogromna, szlachetna w swojej postaci. Łuski mieniły się, odbijają światło ognia.
Eodin przepchnął się na przód. Oczy błyszczały mu chorym blaskiem. Zafascynowany podszedł do Ognistej.
- Piękna. Przysłużysz mi się.
Nya, którą wciąż krępowały łańcuchy, czuła, że ogień w jej gardle jest zbyt mały. Na razie postanowiła siedzieć cicho. Miała plan, ale potrzebowała, aby Eodin podszedł bliżej. Z tyłu było sporo miejsca, ale musiała go odciągnąć na bok, z dala od Shay. Była zbyt słaba, aby użyć magii, a czuła, że wokół niego jest kilka warstw ochronnych. Potrzebowała jej więcej. W miarę jak Lord się przybliżał, ona się odsuwała. Z tyłu za sobą miała wystarczająco miejsca. Niepostrzeżenie sprawdzała wytrzymałość łańcuchów. Były silne, ale wydawało jej się, że Eodin troche je zaniedbał. Mocowania były zardzewiałe, gdyby zdołała je wyrwać i skierować przeciwko niemu, naruszyłyby jego osłonę, a wtedy mogłaby łatwiej je rozerwać i zaatakować. Lord wciąż patrzył na nią zafascynowany. Poruszyła niespokojnie skrzydłami, chcąc, aby wziął to za oznakę strachu. Miała rację. Przybliżył się, mrucząc słowa uspokojenia. W ostatniej chwili coś sobie przypomniała. Starała się niepostrzeżenie nawiązać kontakt z Shay.
Shay, słyszysz mnie?
Nya? Jak to możliwe? Jak cię słyszę?
Później. Pamiętasz jak Norin dał ci wisiorek?
Tak.
Jest on dość niezwykły, bo wydrążony w środku. Napełniłam go bagiennikiem i objęłam osłoną, żeby cię nie otruć. Trucizna wciąż tam jest. Kiedy krzyknę, zdejmę osłonę, ty zerwij wisiorek i dziobem ptaka zaatakuj strażników. Musisz być szybka. Trucizny starczy tylko na dwóch jeśli dobrze pójdzie. Z trzecim musisz poradzić sobie sama.
A Eodin?
Zajmę się nim.
Jeszcze przez chwilę utrzymywała połączenie. Trochę mocniej pociągnęła za kajdany. Mocowania obluzowały się. Teraz!
Zerwała osłonę. Shay wywinęła się i zaatakowała strażnika wbijając dziób w dłoń, po czym momentalnie się odwróciła i w ostatniej chwili wbiła go drugiemu strażnikowi w policzek. Gdy padł, zabrała mu miecz i odparowała cios trzeciego mężczyzny. W momencie gdy atakowała drugiego strażnika, Nya pociągnęła z całej siły kajdany. Łańcuchy wyrwały się ze ściany. Kawałek runął na podłogę. Eodin nie zdążył wzmocnić ochrony, kiedy pierwszy cios spadł z boku. Pierwsza osłona zniknęła, a druga była mocno osłabiona. Drugi cios z drugiego boku zniszczył ją i naruszył trzecią. Nya wykorzystała ten moment i wślizgnęła się pod bariery. W kilka sekund rozbiła ją od środka i obezwładniła Eodina. Już miała go przypiec, kiedy przypomniała sobie po co tu jest.
Shay, pytaj go.
Dziewczyna, która chwilę przedtem dźgnęła śmiertelnie trzeciego strażnika, podeszła do Lorda. Stanęła w pewnej odległości.
- Czy zabiłeś moją siostrę, Elay? - zapytała.
W oczach Eodina zabłysła furia. Wrzasnął, kiedy mały język ognia liznął jego ciało.
- Tak. Zabiłem - wydyszał, zaciskając zęby.
- A inne dziewczyny, które zniknęły znad granic?
- Tak.
- Czy Królowa Brynn miała w tym swój udział?
Kolejny wrzask.
- Tak.
Shay skinęła głową i wtedy z nozdrzy Nyi buchnął ogień. Z Eodina została czarna skorupa.
- Wynośmy się stąd - powiedziała Shay. Rozejrzała się. - Przez drzwi się nie zmieścisz.
Na górze jest otwór. Musisz wsiąść mi na grzbiet.
- Co?
No już, nie bądź tchórzem Shay.
Dziewczyna mruknęła coś pod nosem, ale posłusznie weszła po podstawionej nodze i usiadła na grzbiecie Nyi.
Uważaj. Będę ostrożna, ale może cię trochę poharatać. Trzymaj się.
Ostrymi pazurami zaczepiła się o skałę i przecisnęła się po nich, na górę. Dziwne było, że nikt na nich nie czeka.
- To dziwne. Nikogo nie ma. Przecież musieli słyszeć - krzyknęła Shay.
Może mamy szczęście.
- To ty zawsze jesteś pesymistką, a ja optymistką. Ale mówię ci, coś jest nie w porządku!
Na to Nya nie znalazła odpowiedzi. Łbem wybiła szybę i znalazły się na powierzchni. Rozpostarła skrzydła i skoczyła w dół. Shay krzyknęła z przerażenia. Nya zapomniała, że bez siodła, dziewczyna może łatwo zlecieć. Wyrównała lot na bardziej spokojny. Leciała ponad drzewami.
Teraz będzie dobrze.
Gdzie my jesteśmy?
To mi wygląda na lasy koło Rhodd. Ciekawe ile dni nas przetrzymywali.
Cztery.
Skąd wiesz?
Liczyłam. Nie otumanili mnie, byłam cały czas przytomna. Siedziałam w lochu niedaleko ciebie.
To dziwne. Gdzie mam cię odstawić?
Do stolicy. Najlepiej gdzieś niedaleko bramy, żeby nie robić zamieszania. Nie chcemy przecież niepotrzebnego zamieszania. Lepiej, żeby ludzie wciąż myśleli, że Ogniści to tylko mity. A ty co zrobisz?Wrócisz na Vanorę?
Jeszcze nie wiem.
Na tym zakończyły rozmowę. Pod wieczór, Shay zrobiła się senna. Ale starała się nie zasnąć, wiedząc, że może się to dla niej skończyć bardzo źle. Rano doleciały do Argél.
Poradzisz sobie?
- Tak - odparła Shay, kiedy zeszła z grzbietu Nyi. - To kilka minut, zaraz będę w domu.
W takim razie powodzenia Shay. Nie daj się skrzywdzić.
- Nie dam. Obiecuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz